
ACH, BRIDGET
Ach Bridget. Spędziłam z Tobą trzy popołudnia. Właśnie skończyło się ostatnie.
Tak, wiem, wiem co wszyscy myślą o Marku Darcy’im. Że oschły, oziębły i generalnie na nic się nie nadaje… „Jedynie” na wybitnego prawnika.
Cóż począć, że mam do niego słabość … już od pierwszej części.
Ostatnia pełna humoru, jak zwykle dobrego soundtracku i zauważalnie starszych aktorów.
Swoją drogą: Renee Zellweger wypada bardzo staro. Stała się bardziej elegancka, mniej grubiańska, już tylko trochę nieporadna. Dochodzę do wniosku, że to przychodzi z wiekiem.
Cała sala wybucha śmiechem.
Akcja dość prosta, stosunkowo :D oczywista. Dwie upojne noce. Ciąża. I wielka niewiadoma pod postacią ojcostwa.
Cała sala wybucha śmiechem.
Powodów do tego co nie miara. Od samych pierwszych, pogrzebowych chwil, po ostatnie, weselne dialogi. W trakcie sceny z drogą na porodówkę płakałam. Fabuła kończy się oczywiście happy endem.
A wnioski? Czy masz 20 lat czy 43. Czy jesteś odzwierciedleniem szalonej Bridget, czy wiecznie nadąsanego osobnika. Zawsze jest dobry czas na zmiany. Na założenie rodziny. Przeprowadzkę. Wywrócenie życia do góry nogami. I trochę łez radości.
Także rezerwuj wolny wieczór i marsz do kina na tą pełną humoru, odprężającą komedię.
Tylko ja czasem się pytam: Gdzie, do cholery, mój osobisty Mark Darcy?


Chyba biorę Jakuba I marsz do kina!😀
Koniecznie ;)